Jeszcze do niedawna kawa była sprawą osobistą –  szybka, samotna, na wynos. Bieganie? Tylko dla zawodowców. Aż nagle coś się zmieniło. Coraz więcej ludzi zaczęło łączyć jedno z drugim. Czym są i skąd się  wzięły coffee running cluby? I co mają wspólnego z kawą i kawiarniami?

Zdrowy styl życia już dawno przestał być chwilową modą i stał się dla wielu codziennością. I nie chodzi tylko o liczenie kalorii i kroków. Bardziej o to, żeby jakoś zacząć dzień: nie od stresu, nie od godziny przesiedzianej na telefonie, zanim jeszcze zdążyło się wstać z łóżka. Tylko od czegoś, co ma sens. Czasem to spacer z kimś bliskim. Czasem joga na dywanie. A czasem – kilka kilometrów biegu zakończonego kawą.

Dobrą kawę zrobisz dziś w domu. Dobry filtr dostaniesz na stacji. Dobry produkt ma każda kawiarnia, która chce jeszcze uchodzić za nowoczesną. Ceramika – podobna. Muzyka – też. Młynki, ekspresy, nawet barista się gdzieś powtarza. Właściciele kawiarni bardzo dobrze zdają sobie z tego sprawę i wiedzą, że muszą dać swoim gościom coś więcej. A „więcej” coraz częściej znaczy: doświadczenie. 

Właśnie dlatego coffee running cluby stają się nowym formatem bycia razem. To nie są zawody. Nikt tu nie goni za życiówką, nie sprawdza tętna w aplikacji, nie pyta o VO₂ max. Coffee running club to coś zupełnie innego – to wspólne wyjście w świat o świcie, przebiegnięcie kilku kilometrów w czyimś towarzystwie i zakończenie tego wszystkiego z kubkiem kawy w dłoni.

Trend przyjechał z Zachodu – i trafił na podatny grunt. Bo po pandemii, po home office’ach i samotnych porankach przy ekranie, wielu z nas zatęskniło za prostymi rzeczami: żeby się spotkać. Pogadać. Wypić kawę bez pośpiechu – ale najpierw się trochę zmęczyć.

Skąd się wziął ten cały bieg po kawę?

To nie tak, że nagle wszyscy się obudzili i stwierdzili: „hej, pobiegnijmy razem po kawę”. Coffee running cluby to efekt uboczny kilku rzeczy, które działy się równolegle: zmęczenie samotnością, przebodźcowanie ekranami, tęsknota za ciałem, które nie siedzi w jednej pozycji przez dziewięć godzin dziennie. I jeszcze jedno: potrzeba robienia czegoś razem.

To wszystko nie dzieje się w próżni. Bieganie jako sposób na życie zaczęło być modne już w latach 70. – w USA nazwano to wtedy po prostu „joggingiem” i z dnia na dzień przestało być tylko dla sportowców. Każdy mógł założyć buty i ruszyć. Nie trzeba było sprzętu, sali, trenera. Wystarczyła ulica. Wtedy narodziły się pierwsze biegi uliczne, grupy biegowe, pierwsze slow runy i moda na adidas Gazelle czy Nike Cortez. To był ruch. Nie tylko fizyczny – kulturowy.

Z czasem doszła do tego cała warstwa psychiczna: bieganie dla zdrowia psychicznego, dla skupienia, dla bycia samemu i z innymi naraz. Dzisiejsze run cluby nie są więc przypadkiem. Są aktualną wersją czegoś, co dojrzewało od dekad – tylko że teraz na końcu biegu dostajesz flat white’a zamiast izotonika.

Pierwsze kluby dla “niebiegaczy” powstały już kilkanaście lat temu – Run Dem Crew w Londynie, PYNRS w Bostonie, Bridgerunners w Nowym Jorku. Tam bieganie zaczęło być pretekstem do budowania społeczności. Ale to, co jeszcze niedawno wyglądało na lokalną ciekawostkę, dziś staje się codziennością w Berlinie, Oslo, Poznaniu czy Warszawie. Grupy biegowe nie tylko dla tych, co chcą biegać szybciej. Ale dla tych, co chcą po prostu być. Z kimś. W ruchu.

Strava –  aplikacja, służąca do monitoringu dokonań sportowych w 2024 roku zanotowała 59 % wzrost aktywności w klubach biegowych. Ale to nie te dane robią wrażenie. Tylko to, że ludzie biegający w grupie robią to częściej, dłużej i… chętniej. A 58 % z nich przyznaje, że w ten sposób poznali nowych znajomych. Co piąty – randkował.

Coffeedesk Running Club – cudze chwalicie swego nie znacie!

Wszystko, o czym była mowa wyżej, naprawdę się dzieje. I to nie w Nowym Jorku, tylko tu, na miejscu. Od czerwca w Warszawie działa Coffeedesk Running Club x Mind Your Body – coffee run z prawdziwego zdarzenia. Wyróżnia go jedno: prowadzi go profesjonalna trenerka, więc nawet jeśli jesteś początkujący, jesteś w dobrych rękach. Jest bezpiecznie, jest merytorycznie, ale dalej bez spiny.

Na koniec każdy uczestnik dostaje zniżkę na kawę i drobne niespodzianki – czasem paczka ziaren, czasem bagdrip, czasem ciastko. A że obowiązują wcześniejsze zapisy, to nie ma tłumów, tylko konkretna grupa i gwarancja, że będzie czas na bieganie, kawę i pogadanie. 

Czy to chwilowy trend? Pewnie nie. Bo kiedy coś działa – zostaje. A coffee running club działa. Bo odpowiada na bardzo ludzką potrzebę: zacząć dzień z kimś, kto też się zmusił, żeby wstać. Pobiegnąć razem, pośmiać się, że dziś było ciężko. I napić się tej kawy – nie dla kofeiny, tylko dla rozmowy.

 

Dominik Ropela

Prawnik z duszą marketingowca. W Coffeedesk odpowiadam za wydarzenia, akcje sprzedażowe i wszystko, co dzieje się „na froncie” warszawskich lokali. Po pracy zaglądam do nowych gastro miejscówek, podróżuję i robię zdjęcia analogiem, żeby o niczym nie zapomnieć.

Disqus Comments Loading...
Share
Published by
Dominik Ropela

Recent Posts

Domowe lody cold brew – mrożona kawa, ale inaczej!

A gdyby tak zjeść swoją ulubioną kawę zamiast ją pić? W upalne dni cold brew…

2 tygodnie ago

Ziołowe cold brew z malinami i melisą

Lato to czas, gdy szukamy orzeźwienia. Przyznacie, że ciężko je znaleźć w gorącej herbacie, a…

4 tygodnie ago

Koniec ery Kryształu Żywieckiego

Historia popularności Jest wrzesień 2016. Trwają Mistrzostwa Polski Aeropress organizowane przez Forum — wtedy jeszcze…

1 miesiąc ago

Młynkowy zawrót głowy, czyli jak znaleźć idealne ustawienie?

O świeżości słów kilka Chyba każdy entuzjasta kawy, szczególnie tej wysokiej jakości - specialty, zdaje…

1 miesiąc ago

Matcha japońska czy chińska?

Kupując kawę, zwracamy uwagę na kraj pochodzenia, bo wiemy, że wpływa ono na smak kawy.…

2 miesiące ago

Milk Brew – kompromis między kawą przelewową a mrożonym latte!

Czy to możliwe, by pogodzić miłość do klarownej kawy przelewowej z nieodpartą chęcią delektowania się…

2 miesiące ago

Ta strona używa cookies.

Więcej