No i mamy jesień na pełnej. I nawet nie przypomniała mi o tym ani pogoda, ani data w kalendarzu, a paczka z Kołobrzegu z herbatami w środku. Tam – pomarańcze, goździki, gruszki i przyprawy. To musi oznaczać tylko jedno. Przez najbliższe miesiące zapraszam do wełnianych skarpetek na stopy i witaminki D w gardło. No i można się wesprzeć następującymi naparami…
Songbird Black Orange, czyli czarna herbata z pomarańczą
Na pierwszy strzał idzie czarna herbata wyprodukowana przez belgijską markę Songbird. Świeżaka nie tylko na półkach Coffeedesk, ale i herbacianym rynku. Ich pierwsza, afrykańska, kolekcja herbat ukazała się w 2019 roku.
Nasza „czarna z pomarańczą”, jak wszystkie herbaty Songbird, pozyskiwana jest bezpośrednio od hodowców przy współpracy z Satemwa Tea Estate, dzięki czemu wspiera lokalną społeczność – w tym przypadku z Malawi. Liście stanowią zdecydowaną większość mieszanki – 90%. Na resztę składa się skórka z pomarańczy i goździk. Jesieniara na sto procent!
Susz mógłby być idealnym narzędziem stosowanym do podstawowych szkoleń sensorycznych. Dodatki pachną bardzo wyraźnie i jednoznacznie. Aromat kojarzy mi się też z pralinkami z czekolady deserowej z dodatkiem pomarańczy.
Nieśmiertelne 2 gramy na 100 mililitrów wody, gorącej, tuż po zagotowaniu. Paczka zaleca parzenie w czasie od dwóch do trzech minut, więc wybieram dwie i pół.
Aromat na mokro bardzo zbliżony do suchego, choć wyszło trochę więcej goździka oraz zapachu samej herbaty. Prosty i intensywny.
Podoba mi się to, w jaki sposób smak zmienia się wraz ze spadkiem temperatury. Tuż po zaparzeniu na pierwszym planie dominacja pomarańczy i goździka. W czasie gdy napar stygnie, wykładniczo intensyfikuje się smak liści, a dodatki idą w akompaniament. Herbata jest dość mocna, wyrazista i o charakterystycznym smaku. Na finiszu pierwsze skrzypce gra goździk. Posmak długi i przyjemny, lekko cierpkawy.
Jest prosto, konkretnie, kompaktowo i bez zbędnych udziwnień. Całość doznań bardzo na tak!
Teapigs Spiced Pear Tea
W przypadku Spiced Pear Tea od Teapigs stosujemy już inną filozofię parzenia… W pudełku mamy bowiem 10 piramidek i nie znajdziemy w nich liści herbaty. Każda filiżanka to miks gruszki, jabłka, cynamonu, kwiatu bzu, imbiru, skórki pomarańczy, goździka, cykorii, kardamonu i chili. No chyba nie da się już bardziej jesiennie!
Aromat z paczki jest intensywny, bardzo owocowy i niezbyt złożony. Czuć głównie suszone jabłko i przyprawy.
Stan rzeczy zmienia się, gdy potraktujemy to wszystko gorącą wodą. Taką jedną piramidkę wrzucamy do kubka, zalewamy wrzątkiem i zostawiamy na trzy do pięciu minut. Podczas parzenia pojawia się więcej złożoności. Nadal przyprawy i owoce, ale jest tego więcej, bardziej na bogato.
Najwięcej kompleksowości oferuje jednak sam smak. Jest już wyraźna gruszka z jabłkiem, kwiaty i przyprawy. No i pojawia się chili, zaskakująco wyraźne. Początek mamy słodki i subtelny, by na końcu drapnął przyjemnie w gardło akcent tej papryczki i goździka. Posmak słodki, długi i lekko pikantny.
To nie tylko jesienna herbatka. To napar, z którym można by śmiało zimować na Kamczatce! Dodajmy do tego brak liści herbaty, co oznacza zerową dawkę kofeiny. Ta mieszanka jest więc idealnym balsamem na wieczór.
Życzę odwagi i ciepła w serduszku na ten nadchodzący okres szarówki. Trzymajcie się tam w tej Polsce!