Mówi się, że największą obelgą jaką można powiedzieć bariście jest zdanie, iż jest niepowtarzalny. Stąd, mimo rzemieślniczego i bardzo ludzkiego charakteru wszelkich manualnych metod parzenia kawy, automatyzacja i wprowadzanie ułatwień staje się coraz bardziej akceptowalna i powszechna. Bo dlaczego by nie? Ale, żeby zupełnie nie zatracić się w automatyzacji, stworzono coś, co daje zarówno frajdę z ręcznego parzenia, ale i daje powtarzalne efekty. Ponadto, wygląda świetnie. Oto Trinity One Black Edition!
Dziecko internetów
Projekt Trinity One to kolejny przykład na pokładanie wiary (jak widać, słusznej) w moc internetu i portfeli jego użytkowników. Nie tak dawno temu Trinity One został zaprezentowany na popularnej platformie crowdfundingowej, by chwilę później wylądować na sklepowych półkach w wersji produkcyjnej z dopiskiem Black Edition.
Co zadecydowało o sukcesie tego urządzenia? Myślę, że złożyło się na to kilka elementów. Idąc od tego, co rzuca się najbardziej w oczy – wygląd. Trzeba przyznać, że Trinity One jest po prostu bardzo ładnie zaprojektowany. Każdy, kto akurat odwiedzał mnie, kiedy testowałem urządzenie, zwracał na nie uwagę i przyznawał, że wygląda świetnie. Współczesny, prosty design, solidna konstrukcja, połączenie naturalnego drewna ze stalową, matową konstrukcją, trapezowa sylwetka i niejako zawieszona, przezroczysta komora, sprawiają, że obok tego nie da się przejść obojętnie.
Jednak nie sam wygląd jest najważniejszy, a możliwości kawowe. A tych w Trinity One jest kilka.
Trzy razy kawa
Trinity One to szkielet z zamontowaną na stałe komorą z tworzywa sztucznego (solidne i bez BPA). W zestawie znajdziemy jeszcze dwie, charakterystyczne dla tego urządzenia, części – potężny, ciężki, ważący niemal 2,5kg tłok oraz coś w rodzaju kolby z zaworkiem regulującym przepływ kawy. Uzbrojeni w te wszystkie elementy, możemy zaparzyć kawę na kilka sposobów.
Możemy wziąć standardowy, stożkowy filtr V60-02, umieścić go w górnej części komory i zrobić klasycznego dripa. Lejek Trinity One jest tak zaprojektowany, że filtr idealnie pasuje i nie potrzeba kupować już osobnego drippera. Mało tego. Pasują też filtry do dużego Chemeksa! Zatem pole do popisu powiększa się. Należy jednak pamiętać, by wcześniej odmierzyć sobie przy pomocy wagi odpowiednią ilość wody do przelania kawy, bo kiedy zaczynamy parzyć, kawa spływa do podstawionego serwera, ale nie wiadomo ile wody w gramach wlaliśmy, bo sam dripper nie stoi przecież na wadze. Przestrzegam, bo oczywiście przy pierwszej kawie mocno się zdziwiłem, gdy uświadomiłem sobie, że nie wiem, ile wody wlewam!
Drugą metodą jest tak zwana imersja. Montujemy u wylotu tuby kolbę, z zamontowanym w środku stalowym, drobnym filtrem (można też wsadzić tam papierowy filtr do Aeropressu, aby uzyskać bardziej klarowny napar), zamykamy przepływ wody, wsypujemy kawę, wlewamy wodę do pełna, czyli do końca tuby i czekamy tyle, ile chcemy. Potem wystarczy zwolnić blokadę przepływu przez przekręcenie rączki kolby i patrzeć, jak kawa pod wpływem grawitacji przepływa do serwera. W ten sposób można przygotować kawę na gorąco, ale i na zimno, w stylu cold brew, zostawiając ją wystarczająco długo do maceracji.
I na koniec to, co najbardziej charakterystyczne dla Trinity One – parzenie z pomocą tłoka. Skojarzenie z Aeropressem nie jest przypadkowe, bo zasada działania jest bardzo podobna. Tutaj jednak nie pozostawiamy przeciskania naszym dłoniom, które wywierają różny nacisk, a grawitacji, która ciągnie w dół dwu i pół kilogramowy tłok.
Montujemy kolbę, zakręcamy zawór, wsypujemy kawę – sugerowane 20g, zmielone jak do metod przelewowych – i wlewamy wodę aż do końca tuby, tam gdzie zaczyna się rozszerzać. Czekamy kilkadziesiąt sekund – proponuję między 45 a 60 – odkręcamy zawór w kolbie i wsadzamy od góry tłok. Wtem – dzieje się. Patrzymy, jak równomiernie, z tą samą siłą, tłok opada, przepychając kawę przez filtr prosto do serwera. Najlepiej celować w łączny czas w okolicach 2:00 minut. Znajdujemy ulubione ustawienie mielenia i za każdym razem otrzymujemy taką samą kawę. Proste? Proste. Pożyteczne? Owszem.
Efekty
Pierwsza metoda nie różni się niczym szczególnym od dripa czy chemeksa, nad czym trzeba by się tu rozwodzić. To działa i to jest najważniejsze. Efekty są niezwykle zbliżone do oryginalnych metod. Przy drugim sposobie wszystko zależy od naszej fantazji – jak długo trzymamy kawę w komorze, w jakiej temperaturze wody i przy jakim mieleniu. Możliwości jest mnóstwo. Kolejna konkluzja – Trinity One to bardzo uniwersalne urządzenie, pozwalające na eksperymenty.
Trzecia metoda, ta najbardziej charakterystyczna dla tego urządzenia, daje przyjemny, słodki napar. Porównałem te same kawy, zaparzone przy tych samych proporcjach w V60 i w Trinity One metodą tłokową. Kawa z tego drugiego cechowała się zawsze ciut wyższym body i bardziej zarysowaną, bardzo przyjemną kwaskowatością. Napój był mniej klarowny, co jest logiczne przy użyciu metalowego, siateczkowego filtra. Natomiast, co ciekawe, kawa z Trinity One nie była tak intensywna i tak brudna w smaku jak z Aeropressu.
Zatem?
A zatem Trinity One, w mojej opinii, to bardzo uniwersalne urządzenie, które z powodzeniem zastąpi nam kilka innych. Ponadto, ta autorska metoda z użyciem tłoku to faktyczne ułatwienie i przyśpieszenie procesu parzenia, dające powtarzalne smaczne efekty. Do tego wygląda zacnie i jest bardzo proste w czyszczeniu. Drewno na podstawce wygląda na dobrze zaimpregnowane i powinno długo nam wytrzymać w sensownej kondycji.
Przyznaję, na początku podchodziłem nieco sceptycznie do Trinity One, jako do urządzenia zbyt przekombinowanego, jednak po kilku użyciach doceniłem jego wszechstronne zastosowania i powtarzalne, smaczne efekty.